piątek, 28 grudnia 2012

Fading charm of Christmas

Można powiedzieć, że świąteczny czar prysnął. Przypomina nam o tym nawet odwilż za oknem. Zostały tylko zapasy w lodówkach, dekoracje na choinkach i tłumy ludzi wydających sprezentowaną gotówkę na wyprzedażach. Grudzień wprowadza wszystkich w stan takiego "świątecznego pośpiechu", by potem zatrzymać nas na chwilę wieczorem 24 grudnia. Wiadomo, że im jesteśmy starsi tym ten dzień staje się coraz mniej wyjątkowy. Staramy się pobudzić niezwykłą atmosferę błyszczącymi dekoracjami, korzennymi zapachami wypieków i dźwiękami kolęd. Jednak mimo najszczerszych starań, te 3 dni nigdy nie będą takie, jak w czasach dzieciństwa. Nie wiem, czy to wiara w Świętego Mikołaja i to niecierpliwe czekanie na niego, czy po prostu dziecięca wyobraźnia wytwarza ten magiczny nastrój. Prawda jest taka, że już nie wypatruję pierwszej gwiazdki, ale odkrywam tajniki polskiej kuchni, wyrabiając 20 minut ciasto na pierogi.  I wstyd się przyznać, ale nie wiem, co sprawia mi większą przyjemność.


The charm of Christmas has disappeared. Even the thaw outside the window reminds us of it. There are only leftovers in our refrigerators, decorations on Christmas trees and crowds of people spending the cash they receives as a present on sales left. December introduces this "Christmas rush" to our lifes in order to stop us for a while in the evening on December 24. We know that the older we become the less unique that day becomes. We strive to boost a unique atmosphere by glittering decorations, spicy smells of cakes and sounds of Christmas carols in our headphones. However, despite the sincerest efforts, these three days will never be the same as in childhood. I do not know if it's the belief in Santa Claus and the impatient waiting for him or just children's imagination creates this magical mood. The truth is that instead of looking out for the first star I was discovering the secrets of Polish cuisine by kneading dough for dumplings for 20 minutes. And I'm ashamed to admit it, but I do not know what gives me more pleasure.


















phot. Weronika Dragan
coat, scarf-Zara, hat-Asos

piątek, 14 grudnia 2012

Winter, just wait a little...

Już grudzień, ale ja nie będę się jeszcze rozpisywać na temat świątecznej atmosfery, świecących dekoracji i pogoni za idealnymi prezentami. Dla mnie na razie ten miesiąc to poszukiwania kurtki puchowej, butów , czapek i szalików. Wszystkiego, co pomoże mi przetrwać spadające temperatury  i polski przejściowy klimat. Są to chyba najmniej lubiane przeze mnie zakupowe przygody, bo niestety ale każde okrycie wierzchnie dodaje kilka kilogramów, nadaje kwadratowych kształtów i ogranicza ruchy. Brzmi trochę jak opis postaci z kreskówki, ale taka jest reczywistość-trzeba zrezygnować z dopasowanych i  podkreślających sylwetkę krojów, by nie wyczerpać całego zapasu aspiryny (ja już zdążyłam trochę go zmniejszyć). Mogę jednak stwierdzić, że z roku na rok sklepowy asortyment jest dla mnie coraz bardziej przychylny (albo po prostu staję się coraz mniej wymagająca). Skończę już moje narzekanie i głębokie przemyślenia. Na zdjęciach nie ma tego upragnionego przez większość śniegu, bo są jeszcze sprzed tygodnia i dlatego (od razu uprzedzę Wasze pytania) wytrzymałam te 10 minut bez szalika i płaszcza.  

It's already December, but I will not even dwell on the Christmas atmosphere, luminous decorations and looking for perfect gifts. For me so far this month is associated with searching for down-filled jacket, shoes, hats and scarves. Anything that will help me survive the falling temperatures and Polish transitional climate. These are probably the least adored by my shopping trips as , unfortunately, any outer covering adds a few pounds, gives the square shapes and restricts movement. It sounds like a description of a cartoon character, but that's reality-you have to give up well-matched and silhouette emphasizing tailoring, in order not to deplete aspirin supplies (I've already made it a little lower ). However, I can say that as the time goes by the shop range is for me more favourable (or simply I became less demanding). I'm done with my deep thoughts and complaining. Pictures were taken more than a week ago so thus there is no snow (desired by most) on them and I could stand being outside without a scarf and a coat.











phot. Weronika Dragan
jacket-River Island, trousers-Zara

piątek, 2 listopada 2012

London calling

Za każdym razem przepraszam, obiecuję i dlatego tym razem nie będę. Zagubiona wśród terminów, deadlin'ów, list i organizerów odkopałam zdjęcia z Londynu, czyli mojej ostatniej wakacyjnej wyprawy. Wniosek jest jeden-straciłam kontrolę nad czasem. To chyba jednak nic nowego, że doba jest za krótka, a wskazówki na zegarach mkną z prędkością światła. Za każdym razem jednak wierzę, że uda mi się to wszystko uporządkować i tym razem również jestem trochę niepoprawną optymistką, co raczej do mnie niepodobne. 

Wracając do Londynu-miasta odważnych stylizacji, Beatels'ów, Shakespear'a, zielonych zakątków, lunchy na trawie i rowerzystów (miłośników dwóch kółek jest tam teraz zatrzęsienie). Ja w tej metropolii spędziłam tydzień i mogę stwierdzić, że po takim czasie miasto trochę męczy. Ciągły pośpiech, godziny szczytu nawet ok.23-tak wygląda codzienność w brytyjskiej stolicy. Z drugiej strony, Londyn ma swój niepowtarzalny urok, szklane wieżowce i szeregi niby jednakowych, a jednak innych domów, z dużymi oknami, o których zawsze marzyłam we własnym pokoju, z pajęczyną linii metra (w której o dziwo się nie pogubiłam) i licznymi pub'ami, w których ok.18 można spotkać grupy mężczyzn z poluzowanymi krawatami i tym tak bardzo uwielbianym brytyjskim akcentem. Muszę też wspomnieć o ruchu lewostronnym, który trochę namieszał w moich europejskich przyzwyczajeniach i sprawiał, że przejście na drugą stronę ulicy stanowiło dla mnie jedno z trudniejszych zadań. Mogłabym jeszcze pisać o czarnych taksówkach, czerwonych budkach telefonicznych, zamkach, twierdzach i innych oklepanych klasykach kojarzonych z Londynem.  Ja prawie wszystkie te punkty z listy "musisz zobaczyć" odwiedziłam i teraz czekam na poznanie miasta z innej strony. Spacerów po galeriach, vintage shop'ach, lokalnych kawiarniach, mniej znanych dzielnicach. Zobaczyć wszystko we własnym tempie, z najnowszym numerem Vogue w torbie i papierowym kubkiem latte.


Every single time I start from apologies, promises and that's why this time I won't do this. Lost in deadline's, lists and agendas i found photos from London-my list trip during summer holidays. There is only one conclusion I've lost control of time. That's probably nothing new that day is too short and clock hands seem like running in the speed of sound. Nevertheless, every time I believe that I will manage to organize everything and now I am this incurable optimist which is unusual for me.

Back to the topic of London-city of daring style, The Beatles, Shakespeare, green corners, lunches on the grass and  cyclists (there is now an abundance of lovers of those two wheels). I spent in this metropolis one week and I can say after such time that the city is a little tiring. The constant rush and peak hours even about 11 p.m.-this is how day-to-day live in British captial looks like. On the other hand, London has its own unique charm, glass skyscrapers and terraced houses with those big windows that I've always dreamt of having in my own room, with multiple underground lines (where I surprisingly haven't got lost) and a number of pubs, at which around 6 p.m. you can meet men with loosened ties and this so much beloved British accent.  I also have to mention the left-hand traffic, which messed up a little with my European habits and made crossing the street one of the most difficult tasks for me. I might also write about the black taxis, red telephone boxes, castles, fortresses and other trite classics associated with London. I've visited almost all of the points from the list of "must see places" and now I'm waiting to get to know the city from a different side. Visiting the galleries, vintage shops, local cafes and lesser-known neighborhoods. See everything at my own pace, with the latest issue of Vogue in my bag and a cup of latte.















































phot. me & Sylwia Le










niedziela, 26 sierpnia 2012

Sensual

Ostatnio można zaobserwować, że blogi modowe wplatają do swoich postów tematykę kulinarną. Sama zauważyłam, że w moich fotografiach zaczęły się pojawiać nie tylko stylizacje i modowe akcesoria, ale także świeże croissanty czy kolorowe drinki. Już od dłuższego czasu zastanawiałam się nad postem o moich ulubionych smakach. Gotowanie i pieczenie stało się  moim hobby, może trochę przesadzam, ale na pewno jedną z wielu przyjemności. Na liście najczęściej odwiedzanych stron internetowych mam kilka blogów kulinarnych i w wolnych chwilach przeglądam świeże pomysły na intersujące dania. Sprawdzam także ciekawe miejsca do odwiedzenia na mapie Warszawy, kawiarnie, restauracje. Właśnie wróciłam z ostatniego wakacyjnego wyjazdu i zaopatrzona w brytyjską prasę modową napotkałam artykuł zatytułowany "Food is the new fashion". Dziennikarka pisze o zjawisku, które na pewno wielu z Was zauważyło i, któremu sama też trochę uległam. Kiedyś nasze oszczędności potrafiłyśmy wydać na wymarzoną parę butów, a teraz niektóre z nas są skłonne do tego, by pozbyć się ich w pobliskich delikatesach. W tym wypadku nie chodzi o zapotrzebowanie kaloryczne, diety czy zajadanie smutków. Teraz bardziej zwracamy uwagę na jakość, interesujący zapach, oryginalny wygląd, składniki z różnorodnych zakątków świata a nawet opakowanie. Potrafimy wydać kilka złotych więcej na ciastka, bo będą o wiele lepiej prezentowały się w kuchennej szafce czy na naszym biurku. Posiłki są coraz bardziej celebrowane i jak kiedyś wchodziła moda na zdrowe jedzenie, teraz nie chodzi tylko o to, by było ono zdrowe, ale także wyszukane, nietypowe. Kolory, kształty i zapachy mają dla nas prawie tak samo duże znaczenie jak smak. Mimo tych zmian nie sądzę, by kartonowe pudełka z Bic Mac'ami zniknęły ze sprzeaży, a obroty fast food'ów drastycznie spadły. Potrzebujemy różnorodności i możliwości wyboru. Sądzę, że nawet poszukiwaczka najnowszych trendów kulinarnych miewa takie chwile, w których po prostu postanawia zjeść bułkę z wyciekającym sosem w jednorazowym opakowaniu.


Recently it easy to notice that fashion blogs started to put culinary subjects into the posts. I also saw that  in my photos are not only outfits ans fashion accessories but also fresh croisssants or colourful drinks. I've been thinkg about a post about my favourite flavours for a quite long time. Cooking and baking has become my hobby, maybe I'm exaggerating a little bit, but it is one of my pleausures. On my lyst of the most viewed websites are few culinary blogs and in my free time I look for sme new ideas for interesting meals. I check also new places to visit in Warsaw, like cafes or restaurants. I've just come back from my last trip this summer and equipped with british fashion  press I found an article entitled "Food is the new fashion". The journalist is writing about the phonomenon which probably most of you have noticed and I am somewhat a victim of. Formerly, most of us were likely to spend all our spare cash on shoes and now we're more likely to get rid of them at local  delicatessen. In this case it isn't because of need for calories, diets or eating our sorrows away. Today we pay more attention to the quality, smell, original look, ingredients from varied places around the world or even the package. We can spend a little more money on biscuits because they would look better in our cupboards or desk. Meals are increasingly celebrated and as some time age healthy food became fashionable now the case is not only that it should be healthy but also sophisticated, fancy. Colors, shapes and smells are almost as important for us as the taste. Despite all this changes I don't think that carton boxes with Bic Macs will disappear and fast foods' turnovers will drastically decrease. I suppose that even latest culinary trends seeker has such moments when she decides to eat just a bread with leaking sauce in a disposable box.































Skoro juz zatrzymałam się przy tematyce zmysłów, chciałabym Wam polecić nieco mniej kaloryczny sposób na zaspokojenie Waszych potrzeb. Nietsety nie zaspokoi on Waszego apetytu, ale mogę zapewnić, że będzie przyjemny chociaż dla waszych oczu. W tym wypadku chodzi mi o fotografię. Jest to kolejna z przyjemności, ale nie chodzi teraz o moją pasję, lecz o kogoś ze  znajomych. Trochę reklamy dla początkującej blogerki. Fotografie umieszczone na tej stronie sama przeglądam i polecam. Mam nadzieję, że uchwycone tam momenty pobudzą Wasze zmysły, trafią w Wasze gusty i może będą źródłem inspiracji.

Przekonajcie się sami: http://fotografie-aj.blogspot.com/

As I ended up writing about senses I would like to recommend you a little less caloric way to satisfy your needs. Unfortunately, it won't satisfy your appetite but I can assure that it will be pleasing to your eyes though. In this case I'm talking about photography. It is another pleasures but it isn't about my passion this time but on of my friends. A little advertising for the novice blogger. Photographs posted on this page I browse and fully recommend. I hope that moments captured here will stimulate your senses, meet up your expectations and can be a source of inspiration.

Find out here: http://fotografie-aj.blogspot.com/